– Co robisz? – pyta zaciekawiona Ewelka. Pilniczek do paznokci przestaje się poruszać. Ona robi taki manicure, że w końcu zaproponowałam jej, żebyśmy mówiły sobie po imieniu. (Jak pani chce – powiedziała wtedy odruchowo).
– Czytam nazwy – odpowiadam Ewelce. – Wybieram kolor lakieru.
To samo mam z farbami do ścian. Zawsze po nazwie (mam dwie dość dziwne ściany w mieszkaniu, oba opisy miały coś wspólnego z morzem).
Herbaty też najpierw czytam. „Radość życia”, „ciepło serca” (tak się powinny nazywać się narkotyki), jak widzę „womanbalance”, to nawet się nie zastanawiam, co jest w środku.
Szkoda, że niektóre miejsca mają nazwy typu: Targówek Mieszkaniowy. Gapię się na rozpiskę w metrze. Przecież spokojnie mógł być „malowany” albo chociaż „miętowy”.
Nie lubię tylko, jak słowa mają ambicje. Najgorsze jest „na zawsze”. Po co w ogóle się odzywałeś, pytam, ale nie odpowiada, bo nie ma go tutaj. Zresztą „do zobaczenia” też mnie kilka razu zwiodło.
Dziś uważam, że z bliskimi ludźmi lepiej nie porozumiewać się wprost słowami, zwłaszcza, jak się chce przekazać coś ważnego.
Słowami to ja rozmawiam w urzędzie i na poczcie i to tylko, kiedy jestem bardzo nieszczęśliwa.
Szukam czegoś zastępczego.
Żeby się naprawdę porozumiewać, powinnam się naumieć dobrze improwizować na organkach. Pogadałabym wtedy z ich pomocą na wywiadówce z panią od historii. Z pewnością załatwiłabym więcej i młody miałby lepsze oceny.
Na końcu mogłabym ewentualnie rzucić niezobowiązujące „mango”, bo bardzo lubię to słowo.
Targówek Mango. Nie?